Restauracja Z57 na Saskiej Kępie powstała w 2013 r. Wiele razy wybierałam się tam, aby spróbować jaką kuchnię serwuje, jednak niestety nie zdążyłam, bo przez ponad cztery miesiące była zamknięta. Na szczęście od trzech tygodni działa od nowa. Z nową ekipą i nowym Szefem Kuchni. Został nim 29 – letni kucharz Łukasz Kubów. Łukasz zdobywał doświadczenie pracując w uznanych warszawskich restauracjach: Porto Praga, Mokotów Bistro, Informal Kitchen i w Manoush. Z ciekawością zatem wybrałam się na kolację do Z57.
Restauracja Z57
Już na zewnątrz restauracja robi bardzo dobre wrażenie. Przez duże okna widzimy pięknie urządzone wnętrze. Jest elegancko, ze smakiem, ale bez zbędnego przepychu. Dużym plusem są wygodne krzesło – foteliki. Przy stole siedzi się wygodnie i swobodnie. A to też jest bardzo ważne, aby miło spędzić czas podczas kolacji 🙂
Karta jest krótka, co przeważnie dobrze świadczy o miejscu. Daje nadzieję, że produkty są świeże. Niektóre pozycje będą zmieniane sezonowo, część na stałe zasiądzie w menu.
Na początek poprosiłyśmy o kwaśne koktajle. Barman trafił w dziesiątkę – było kwaśno i lekko słodko, z jadalnym złotem i na szczęście wyczuwalnym alkoholem 😉
Przystawka
Pozycja obowiązkowa – tatar z polędwicy wołowej. Bardzo dobry początek. Mięso posiekane i świeże. Dodatki nieprzekombinowane, nie „zabiły” smaku mięsa, a bardzo dobrze go podkreśliły. To będzie jedna ze stałych pozycji w karcie. I to jest słuszna koncepcja.
Na drugą przystawkę zamówiłyśmy sałatkę z owocami morza i ziemniakami. Fajnie skomponowane danie. Super przyrządzony koper włoski – nie był zbyt intensywny, nie przytłumił innych smaków. Owoce morza w punkt. Ośmiornica delikatna, rozpływała się w ustach.
Nie mogłyśmy nie zamówić makaronu z krewetkami. Można by powiedzieć, że to takie „powszechne” danie, ale dobry makaron + dobrze przyrządzone krewetki zawsze zjem z największą przyjemnością. Jeszcze pancetta, czosnek i pasujące przyprawy i mamy potrawę idealną.
Dania główne
W karcie widnieje pozycja ryba dnia. Miałam szczęście, bo trafiłam na turbota. Chrupiący z jednej strony z delikatnym mięsem w środku. Kapusta Pak Choi, sos holenderski i ziemniaki confit – wszystko zagrało pięknie. Nie do końca pasowało mi puree z bakłażana. Miało za dużo kuminu. Pewnie nie każdemu by to przeszkadzało, ale myślę, że kelner powinien poinformować mnie o tym smaku, gdy zamawiałam to danie. Taki maleńki minusik.
Ossobuco cielęce – delikatne, smaczne mięso. Podane z grzybowym risotto z nutą truflową. Urzekły mnie obrane pomidorki cherry. Danie sztos. Bez dwóch zdań.
Zdjęcie Rib-Eye steak’a mówi samo za siebie. Przygotowany w punkt, wedle zamówienia. Mimo tego, że głodu już wielkiego nie było – pochłonięty został do ostatniego kawałka.
Deser
Deseru nie chciałyśmy zamawiać. Po takiej kolacji nie był potrzebny. Dałyśmy się jednak namówić na jedną porcję na trzy. I jakoś tak się zjadł… Pyszny!